środa, 16 kwietnia 2014

Degial i Watain w Progresji - 14 kwietnia 2014 (fotorelacja)

























Kiedy usłyszałem, że Watain ma zagrać w warszawskiej Progresji stwierdziłem, że to kolejny koncert  na który warto wydać trochę złociszy, bo kapela Erika Danielssona potrafi zrobić zaiste piekielne show. Od razu uprzedzam, iż lubię black metal serwowany przez Szwedów, ale nie na tyle, aby znać każdą ich płytę na pamięć. Na koncert Degial i Watain udałem się jednak z kumplem, który jest ich oddanym fanem, zatem wątpliwości wszelakie co do set-listy (i jej kolejności) odpadają.

Na salę zaczęto wpuszczać około godziny 18.30, a death metalowcy z Degial zaczęli grać dopiero jakoś po 20. Czekania co niemiara, zniecierpliwienie zaczęło sięgać zenitu, a w tle leciał epicki doom metal Solitude Aeturnus. Publiki tak na oko przyszło około 250 osób, co oczywiście nie jest jakąś powalającą liczbą, gdyż w Londynie Watain potrafił zagrać dla ponad 700 spragnionych czarnego metalu głów. Od Szwedów z Degial zdążyłem przesłuchać na Youtube ich demo "Death and Darkness Buries All..." (2010), a także kilka kawałków z debiutanckiego albumu studyjnego "Death's Striking Wings" (2012). I muszę przyznać, że ich muzyka grana na żywo daje niezłego kopa. To po prostu potężna eksplozja death metalowego hałasu, pierwotna, archaiczna dawka barbarzyństwa w stylu Possessed i wczesnego Morbid Angel. Tutaj nie ma miejsca na jakieś melodyjne pitu-pitu, liczy się pełzający chaos i wilgotna ciemność. Szwedzi z Uppsala kupili mnie niesamowicie intensywnym koncertem. Myślałem nawet o zakupie "Death's Striking Wings" na CD, ale cena 60 zł była trochę zaporowa. Co więcej stoisko z merchem było na tym koncercie wyjątkowo biedne - pewnie dlatego, że tour Degial/Watain powoli zmierzał ku końcowi.

Po Degial przyszła kolej na Watain. Pojawiły się zwierzęce czerepy, ceremonialne świece, rozpalono pochodnie w kształcie trójzębów, po czym otworzyły się bramy piekła. Dowodzony przez Karla Erika Danielssona Watain (dla niewtajemniczonych nazwa zaczerpnięta od kawałka amerykańskiej formacji Von z dema "Satanic Blood" z 1992 roku) dał piekielnie intensywny, tonący w czerwieni koncert; czasem Erik poprzedzał zagranie danego kawałka krótką formułą okultystyczną. Pod sceną szaleństwo, prawie daje się odczuć żar buzujących płomieni i smak rozlewanej krwi. Opinie na temat Watain często są wśród black metalowej gawiedzi podzielone: jedni uważają ten zespół za fenomen szwedzkiej sceny black metalowej, twór bluźnierczy, odrażający i zarazem ogromnie kreatywny, inni natomiast za drugorzędnych kopistów Dissection. Dość powiedzieć, że ostatnia płyta Watain "The Wild Hunt" (2013) narobiła sporo niezdrowego szumu wśród miłośników metalu, bo jest... inna od wszystkiego co dotąd nagrali, łamiąca schematy i na swój sposób wyrachowana. Wróćmy jednak do koncertu Watain, bo tego ognistego spektaklu trzeba doświadczyć na żywo. Mimo wszystko obyło się tym razem bez uciętych zwierzęcych głów polanych krwią i nabitych na paliki, a co za tym idzie fetoru rozkładu bijącego ze sceny. Niemniej jednak image sceniczny muzyków Watain jest upiorny, co mi absolutnie nie przeszkadza. Ba, pochwalam taką ekspresję szokową. Na sam koniec set-lista przekazana mi przez kumpla: usłyszeliśmy łącznie 13 utworów, a mianowicie "Night Vision", "De Profundis", "Malfeitor", "Storm of the Antichrist", "Puzzles of Flesh", "Devil's Blood", "Sleepless Evil", "Legions of the Black Light", "Total Funeral", "The Wild Hunt" oraz zagrane na bis "Outlaw", "Sworn to the Dark" i "The Serpent's Chalice". Doskonały koncert, miażdżący i emocjonalnie drenujący. 

Jak było? https://www.youtube.com/watch?v=v6HFQNX0qdY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz