poniedziałek, 5 maja 2014

Scott Carney "Czerwony rynek" - recenzja


Z uwagi na mój niedawny powrót z tygodniowego pobytu na Islandii blog niniejszy leżał odłogiem. Odpuściłem sobie koncerty Hypnos i Amon Amarth czy God Seed i Cult of Luna, ale nawet przebywając na Islandii w miarę możliwości czytałem. Uwielbiam książki. Zwłaszcza mroczne, poruszające, skłaniające do refleksji. Taka jest właśnie tegoroczna propozycja reportażowego wydawnictwa Czarne, czyli "Czerwony rynek" Scotta Careya. Po raz pierwszy zetknąłem się z książkami Czarnego w ubiegłym roku, jeszcze przed założeniem DTB, BTH kiedy z zapartym tchem przeczytałem reportaż Macieja Wasielewskiego "Jutro przypłynie królowa", w którym autor przybywa na najmniejszą demokrację świata, pacyficzną wyspę Pitcairn, miejsce odizolowane i samotne, zamieszkiwane przez garstkę potomków "Bounty" i skrywające straszliwe sekrety (terror, przemoc i praktykowana dekadami pedofilia). Mocna lektura, po którą pewnie sięgnę raz jeszcze, by ją w stosownym czasie tutaj zrecenzować.

"Czerwony rynek" Scotta Careya jest również książką, która potrafi wstrząsnąć. Nasze ciało za życia albo gdy już umrzemy jest niczym więcej niż pożądanym towarem. Intratnym finansowo ludzkim surowcem. Weźmy np. szkielet, który po wykradzeniu z grobu może posłużyć jako pomoc naukowa dla studentów medycyny czy jako preparat w muzeum medycznym. Przysadka mózgowa wycięta z trupa może być źródłem naturalnego hormonu wzrostu HGH, który przyczynia się do przyrostu masy mięśniowej. Włosy z głowy znajdą zastosowanie w perukach noszonych przez podstarzałe damy bądź posłużą do produkcji nawozów lub L-cystyny (aminokwasu będącego dodatkiem do pieczywa). Jest jeszcze krew (osocze, czerwone krwinki, płytki krwi i czynnik antyhemofilowy), serce, wątroba i nerki jako przeszczepy przedłużające komuś życie, a nawet rogówki oczu przeznaczone do przywrócenia wzroku. Także żywe ciało staje się przedmiotem intensywnego obrotu handlowego. Ubogie dziecko z kraju Trzeciego Świata można ukraść jego biologicznym rodzicom, umieścić w sierocińcu, zmienić mu tożsamość, wreszcie sprzedać je oczekującej rodzinie adopcyjnej przy pomocy pośrednika. Sprzedaje się także komórki jajowe pobrane od kobiet w wieku reprodukcyjnym w celu zapewnienia potomstwa bezpłodnym parom. Można sprzedać także własne ciało koncernom farmaceutycznym i ośrodkom badawczym, które będą testowały na nim nowe leki. Liczy się tylko zysk finansowy - z reguły większy po stronie cynicznego biorcy, mało znaczący po stronie ubogiego (i zazwyczaj zdesperowanego) dawcy z nizin społecznych. Altruizm jako taki nie istnieje, a ludzie są podli i wyrachowani. Dla pieniędzy zrobią praktycznie wszystko.

Książka antropologa i dziennikarza śledczego Scotta Careya ukazuje czytelnikowi mroczne oblicza medycyny, a także postępującą dehumanizację lekarzy. Trochę szkoda, że Carey skupia się w dużej mierze na Indiach zahaczając nieznacznie o Stany Zjednoczone, Hiszpanię i Cypr (jako centrum światowego handlu komórkami jajowymi przeznaczonymi do zapłodnienia in vitro); nie ma też praktycznie żadnej dłuższej wzmianki o krajach Europy Wschodniej, ale "Czerwony rynek" czyta się z ogromnym zainteresowaniem. Kolejny nokaut od Czarnego. Indyjskie farmy kości i krwi - nie da się o nich zapomnieć.

"Pal tłumaczy mi, jak wyglądał proces produkcyjny w fabryce. Najpierw zwłoki owijało się siatką i wkładało do rzeki, gdzie mniej więcej w ciągu tygodnia bakterie i ryby zamieniały je w luźną stertę kości i miękkiej papki. Potem pracownicy oczyszczali kości i gotowali je w wodzie zmieszanej z sodą kaustyczną, by rozpuścić pozostałości tkanki miękkiej. Po tym zabiegu kości nabierały żółtego zabarwienia. Aby przywrócić im medyczną biel, przez tydzień suszyło się je na słońcu, a potem zanurzało w kwasie solnym." - Oczywiście po uprzednim wykopaniu z grobu. (Fragment książki).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz