czwartek, 30 kwietnia 2015

Embrional "The Devil Inside" (2015) - recenzja
























Obiecałem zrecenzować najświeższy death metalowy ochłap od gliwickiego Embrional "The Devil Inside" (2015) i obietnicy dotrzymuje. Przede wszystkim "The Devil Inside" to materiał iście złowieszczy - i już w momencie pierwszego odpalenia tej płyty parę tygodni temu dałem się ponieść złowrogiemu nurtowi pulsującego strumienia Embrional. Jest nastrojowo i duszno od posępnej grozy a la Portal czy Mitochondrion. Od razu przykuły mą uwagę kompleksowe aranżacje poszczególnych kawałków. Tak naprawdę "The Devil Inside" wręcz domaga się kolejnych przesłuchań, by wychwycić te wszystkie schizofreniczne smaczki/kontrasty. Potężne brzmienie perkusji Kamila Bracichowicza, wwiercające się w mózg gitarowe dysonanse, pyszne solówki, urywające łeb blasty, transowy groove takich kawałków jak "In Darkness", intrygujące zmiany tempa, wreszcie demoniczne growlowane wokale Marcina Sienkiela - to wszystko doskonale współgra ze sobą formując złożony kompleks death metalu. Nie jestem muzykiem, znaczącym recenzentem muzycznym też pewnie nie zostanę, ale "The Devil Inside" sprawił mi sporo przyjemności w trakcie odsłuchu. Ta muzyka idealnie nadaje się jako tło do akcji jakiegoś utrzymanego w czarno-białej tonacji bądź sepii niemego horroru, w którym sugestywność przedstawionego świata poraża i otumania zmysły. Wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze Embrional na żywo - zapewne będzie okazja to nadrobić na tegorocznym Dark Feście w Byczynie (19-20 czerwca 2015 roku) na którym pewnikiem mnie nie zabraknie. Nie wybieram się natomiast na Demonical i Gehenna w Bazylu 8 maja, gdyż w tym akurat dniu nie będzie mnie w Polsce. Tymczasem zachęcam czytelników do zapoznania się z "The Devil Inside" Embrional i zainwestowania w płytę CD na stronie Old Temple.

Album możecie przesłuchać na oficjalnym kanale Youtube zespołu z Gliwic: https://www.youtube.com/watch?v=au632i_I5X0

Joe Navarro, Toni Sciarra Poynter "Niebezpieczne osobowości: Jak rozpoznać psychopatów w naszym otoczeniu" - recenzja



















Kiedy zobaczyłem w środku "Niebezpiecznych osobowości" słynny i mrożący krew w żyłach cytat pochodzący od seryjnego mordercy młodych kobiet Theodore'a Roberta Bundy'ego "My, seryjni mordercy, jesteśmy waszymi synami, waszymi mężami, i jesteśmy wszędzie. A jutro więcej waszych dzieci będzie martwych." wiedziałem, że muszę "Niebezpieczne osobowości" kupić. Jako niedoszły prawnik interesowałem się przez długi czas zwłaszcza kryminalistyką, kryminologią i psychologią śledczą ze szczególnym naciskiem na psychopatologię. Wcześniej rzuciła mi się w oczy książka popularnonaukowa psychologa Kevina Duttona "Mądrość psychopatów", ale że "Niebezpieczne osobowości" stały na półce księgarni tuż obok niej najpierw skusiłem się na rendez-vous z osobowościami dysfunkcyjnymi. Z "Mądrością psychopatów" zmierzę się z całą pewnością nieco później - w "Niebezpiecznych osobowościach" były agent FBI Joe Navarro omawia cechy charakteryzujące nie tylko psychopatów (drapieżców), ale też patologicznych narcyzów, osobowości chwiejnych emocjonalnie czy paranoików. Czyni to bez nadmiernego wchodzenia w socjologiczny i psychiatryczny żargon oraz popadania w zawiłe statystyczne analizy. Jego książka ma być przede wszystkim atrakcyjna i zrozumiała dla laików, którzy często wchodzą w społeczne interakcje z destrukcyjnymi osobowościami. Jak takie niebezpieczne osobowości wyłowić z naszego otoczenia i jak się przed nimi uchronić? Na to pytanie Navarro stara się odpowiedzieć przytaczając sporo przykładów: seryjni mordercy (Dennis Rader, Ted Bundy, John Wayne Gacy), masowi mordercy (Anders Behring Breivik, mordercy z Columbine), założyciele zbrodniczych sekt (Jim Jones, David Koresh), dyktatorzy (Stalin, Hitler, Pol-Pot), pedofile, gwałciciele, narcystyczne morderczynie (Jodi Arias), terroryści, zawodowi mordercy (Richard Kuklinski) czy notoryczni rabusie banków. Przyzwoita książka, którą czyta się błyskawicznie, a jej uważna lektura rzeczywiście może (choć nie musi) uchronić kogoś przed krzywdą fizyczną, psychiczną czy finansową. Każdy rozdział o niebezpiecznej osobowości (narcyz, osobowość chwiejna emocjonalnie, paranoik, drapieżca, czyli psychopata/socjopata) kończy się pomocną listą kontrolną, która ma za zadanie przybliżyć czytelnikowi cechy charakterystyczne dla danej kategorii. Trochę raziło mnie nagminne używanie powtórzeń i spora ilość wywołujących szczękościsk banałów, tudzież uproszczeń, ale przeczytałem poradnik Joe Navarro z zainteresowaniem. Osobiście wychodzę z założenia, iż choćbyśmy nawet byli uzbrojeni w obszerną wiedzę na temat niebezpiecznych osobowości pewnych sytuacji (np. gwałtowności ludzkich zachowań) nie jesteśmy w stanie przewidzieć. W końcu wystarczy się znaleźć w złym miejscu w złym czasie i może stać się nam krzywda. Co nie zmienia faktu, że należy starannie obserwować otoczenie, zachować minimum środków ostrożności i zdobywać wiedzę o mrocznych sekretach człowieka.

"Obejrzyjcie nagranie video, przedstawiające Dennisa Radera, seryjnego mordercę BTK (bind, torture and kill), który wiązał, torturował i zabijał ofiary. Warto posłuchać jego wyznań na temat szczegółów popełnianych zbrodni. Z pewnością zwrócicie uwagę na coś, co w psychologii nazywa się "spłaszczeniem afektu". Zimny, rzeczowy dobór słów i wyraz twarzy są typowe dla niektórych drapieżców, nawet gdy relacjonują oni swoje koszmarne zbrodnie." - cytat z książki.

Na zdjęciach Theodore Robert Bundy (30-36+ morderstw młodych kobiet i nastolatek, egzekucja 24 stycznia 1989 roku we Florida State Prison, archetyp seryjnego mordercy), maska Dennisa Radera, której używał do sesji bondage, Dennis Rader we własnej osobie oraz jego prywatne zdjęcie S/M.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Northaunt & Svartsinn "The Borrowed World" split (2014) - recenzja















"Nie chodzi o to, gdzie się jest, ale o to, że chcesz tam dotrzeć, nie zabierając nic ze sobą. Tak według ciebie wygląda zaczynanie życia od początku. Wszyscy tak to sobie wyobrażają. Ale nie zaczniesz od początku. I o to właśnie chodzi. Wszystko, co robisz, ciągnie się za tobą. Tego się nie pozbędziesz. W żaden sposób."

Mam tyle rzeczy do recenzowania, a brak czasu i obecnie nieregularny dostęp do Internetu - nowe płyty (np. świetny Embrional) czy ostatnio przeczytane książki. Piszę tą recenzję w strefie Wi-fi, a gromadka mlekowąsów częstuje mnie po raz kolejny puszczanym głośno rodzimym hip-hopem (teraz leci po raz wtóry donGURALesko - "Cisza"). Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby młodzi wagarowicze puszczali np. szeroko pojęty metal (chyba że w słuchawkach), czy mroczny dark ambient. Może to i lepiej. W końcu czego oczekiwać od zakapturzonej gimbazy (nie mam nic do kapturów, sam noszę często hoodies). Dziś chcę napisać parę słów o nabytym na Wrotyczu 2015 splicie Northaunt i Svartsinn "The Borrowed World" (2014). Obaj muzycy z Norwegii przygotowali na rzeczony split dwie długaśne kompozycje dark ambientowe: Northaunt "If Only My Heart Were Stone" (21 minut) oraz Svartsinn "Ashes Of The Late World" (22 minuty trwania). Obie zainspirowane post-apokaliptyczną "Drogą" (2009) Cormaca MacCarthy'ego. Obie będące smutną, posępną, acz wytrwałą wędrówką wśród zgliszcz ludzkości, wśród pogorzeliska cywilizacji. Dark ambient jest muzyką, która od dawna dociera do głębin mojej jaźni. Aż dziw bierze, że za "Drogę" nie wzięli się także inni artyści dark ambientowi; w końcu "The Road" rządzi tematyka ogromnej miłości i rozdzierającego serce smutku. Droga zagubienia w post-apokaliptycznym świecie, wyboista ścieżka strachu, desperacji i poszukiwań. Zmierzch cywilizacji podczas którego liczy się przede wszystkim pierwotnie zakorzeniona umiejętność survivalu. Jako pierwszy moje zmysły atakuje Northaunt z przepiękną dark ambientową suitą "If Only My Heart Were Stone" - jakie lodowate zimno emanuje od tego utworu, coś pięknego! Cała światłość zdaje się powoli uchodzić ze zgliszcz martwego świata. Bardzo dynamiczna, oddziaływająca na zmysły kompozycja i moim zdaniem opus magnum tego frapującego splitu. "Ashes Of The Late World" w wykonaniu Svartsinn zdaje się być delikatniejsza, bardziej eteryczna i jednocześnie ogromnie smutna. W niej pojawia się powoli niknący odgłos żałobny skrzypiec, a także mówione sample z filmowej ekranizacji "Drogi". Krajobraz niekończącej się zagłady i śmierci, niegościnny i wymarły... lecz może nadejść taki czas, iż na nowo pojawi się ulotna nadzieja. Fantastyczny split pozwalający na wizualizację post-apokaliptycznego koszmaru. Słuchać najlepiej w nocy.

Bloodstained, Mordhell, Bloodthirst i Voidhanger w Bazylu, 18.04.2015 (fotorelacja)



















Chainsaw Metal Slaughter Vol. XXIII już za mną - co roku staram się być na owej cyklicznej imprezie goszczącej kapele grające dziki i bezkompromisowy metal. W tym roku hordą zamykającą koncert został Voidhanger z Bytomia, a że ich ostatni album "Working Class Misanthrophy" (2013) uważam za doskonały nie mogłem sobie odpuścić zmierzenia się z wściekłością metalu Voidhanger na żywo. Nadto miło było zobaczyć się ze znajomymi i poznać nowych. Tym razem obyło się bez irytujących obsuw, a i atmosfera w trakcie gigów była sympatyczna.

Jako pierwsi dali czadu Wielkopolanie z Bloodstained. Nie do końca przemawiają do mnie hybrydy death metalu i hardcore'a, ale króciutki i cholernie intensywny gig Bloodstained odebrałem pozytywnie. Muzycy z Poznania i Leszna zaprezentowali na żywo 8 kawałków (m.in. "Negativity"), w tym numery z ich najnowszego wydawnictwa "Headless Kingdom". Wokalista Bloodstained miał na sobie koszulkę francuskiego Kickback - od razu przypomniał mi się znajomy, który przed laty zapoznał mnie z morderczym i nihilistycznym hardcorem Francuzów.

Drugim zespołem, który zagrał w Bazylu byli poznaniacy z black metalowego Mordhell. Podoba mi się ich muzyka - to obskurny i ortodoksyjny black metal flirtujący z satanizmem, alkoholowym upodleniem i seksualnymi perwersjami, acz zagrany z punkową zadziornością i rock'n'rollowym feelingiem. Krótkie, pełne agresji kompozycje, upiorny wygląd muzyków, bluźniercze liryki i tytuły ("Whore", "Scum of the Earth", "Fucking Christian Whore") oraz ogromna dawka Piekła. Mordhell przez spragnioną black metalu publikę został przyjęty nader gorąco.

Trzecią kapelą (skądinąd dobrze znaną i cenioną w poznańskim środowisku metalowym) był Bloodthirst. Trudno nie lubić muzyki Bloodthirst, gdyż na żywo to jest czysta thrash metalowa dewastacja, mocno osadzona w korzeniach gatunku, acz jednocześnie niosąca za sobą powiew świeżości. Brutalne, kaleczące riffy, wściekłe tempa, doskonała praca perkusji Mintaja plus absolutny jad wokalny Rambo. Szczerze mówiąc największe wrażenie w Bloodthirst robią na mnie właśnie maniakalne, straszliwie zadziorne wokale. Pod sceną kotłowanina, wciąż na mnie ktoś napierał, zatem trudno było robić jakieś przyzwoite zdjęcia. Set-lista następująca: "Hateful Antichristian Thrash" (czyli dosłownie esencja twórczości Bloodthirst), "Ofiara", "Crush the Bastard Nazarene", "Intro - The Coven", "Wine for the Insane", "Chalice of Contempt", "Let Him Die", "Imaginary Reasons", "One with the Dark" i "Outro".

Na sam koniec Voidhanger z Bytomia, w skład którego wchodzą muzycy Massemord, Infernal War, Iperyt czy Odrazy (nie mogę się już doczekać zakupu "Axiom" Infernal War). No i czara wściekłości została wylana, gdyż black/thrash/death metal to trucizna w najczystszej postaci. W muzyce Voidhanger kryje się okrutna wręcz dawka bezlitosnej agresji i mizantropii. Oczywiście zgromadzeni w Bazylu fani dali się ponieść temu tsunami morderczej energii. Voidhanger zagrał m.in. numer tytułowy z "Working Class Misanthrophy", "Silent Night, Deadly Night (25.12.1976)", "Song for Lennon" czy w końcu wyskandowany "Dni szarańczy". Jestem kontent, że wreszcie mogłem się skonfrontować z bestialską muzyką Voidhanger na żywo.

Prawie zawsze gdy wracam nocnym (linia 239) po koncercie coś musi mi się przydarzyć, więc na sam koniec drobna historyjka. Wysiadłem z 239 na Krzyżownikach i z buta do domu. Po drodze mijam krzaki, patrzę i zatrzymuje się jak wryty. W krzakach stoi młoda dziewczyna, lekko pochylona. Pytam się czy z nią wszystko w porządku. Ona odpowiada, że tak, ale złapały ją nudności. Po-imprezowe, rzecz jasna. Idziemy obok siebie przez chwilę i rozmawiamy. Ona zwraca się do mnie per Pan i dziękuje mi, że wykazałem zainteresowanie. Odrobina empatii wobec obcych nie zaszkodzi, a że zazwyczaj w nocy obserwuje otoczenie jestem wyczulony na to, co zauważę. Żegnam się z nią i idę w kierunku Baranowa, nieznajoma idzie prosto w kierunku Przeźmierowa. Nie zapytałem jej nawet o imię, a szkoda. Potem jeszcze widzę na polu sarnę, która zanim zdążę zrobić jej zdjęcie oddala się w mrok. Zatem bądźcie czujni. Zwłaszcza nocą.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Wrotycz 2015, 11 kwietnia 2015 roku (fotorelacja)

Miałem miłe wspomnienia z ubiegłoroczną edycją Wrotycz Festival, zatem trzeba było wziąć udział w drugiej edycji 11 kwietnia 2015 roku. Lokalizacja ta sama, czyli Nowa Gazownia przy ulicy Ewangelickiej 1. Moja obecność musiała być obowiązkowa, gdyż w Polsce większe imprezy skierowane do publiczności rozkochanej w szeroko pojętej muzyce gotyckiej czy dla wielbicieli dark ambientu są raczej sporadyczne. Przed Nową Gazownią pojawiłem się krótko po 18 wcześniej natykając się na Łukasza z dark ambientowego Abandoned Asylum. Jako pierwszy przy znikomej jeszcze publiczności zaprezentował się rodzimy projekt artysty dźwiękowego i multiinstrumentalisty Huberta Wińczyka pod nazwą Urinatorium. Chyba jeszcze nie byłem gotów na dłuższe słuchanie muzyki (kusili znajomi oraz stoisko z płytami uginające się od CD z dark ambientem, noisem i neofolkowymi brzmieniami), zatem na występ Urinatorium zerknąłem jedynie pobieżnie. Na pewno jest to intrygująca eksperymentalna porcja dźwięków, gdyż podczas występów czy nagrań Hubert wykorzystuje (cytuję) "narzędzia, odpadki z metalu i tworzyw sztucznych, generator akustyczny, nagrania terenowe, dyktafony, głos (nie)ludzki, mikrofony kontaktowe, radio, dziecięce instrumenty, efekty gitrarowe, rezonans, skrajnie niskie i skrajnie wysokie częstotliwości".

Występ Haven widziałem już w całości i przypadł mi do gustu. Porywający mariaż trip-hopu, industrialu i muzyki klubowej z intrygującym pierwiastkiem kosmicznym. Do tego rewelacyjne wizualizacje: rozmaite formy geometryczne, aktywne sieci połączeń neuronalnych, kawałki kosmicznego gruzu, etc. Widać że dla muzyków Haven (Marcin Jarmulski i Radosław Deruba) koncept wizualny jest nie tyle dopełnieniem występu, co jego równorzędnym elementem.

Norweski projekt dark ambientowy Svartsinn Jana Rogera Pettersena wystąpił w 2008 roku w Poznaniu w Piwnicy 21, ale zabrakło mnie na tamtym koncercie. Svartsinn to dark ambient taki jaki cenię: przestrzenny, mroczny, przenikliwy, głęboki niczym najczarniejsza otchłań. Oczywiście już od pierwszych minut występu Jana Rogera dałem się ponieść ciemnym falom generowanego przez niego dark ambientu. Jako wizualizacje posłużyły (niekiedy spowolnione) sekwencje z jednego z moich ukochanych włoskich horrorów, a mianowicie "Inferno" (1980) w reżyserii Dario Argento. Nie mogło oczywiście zabraknąć chociażby słynnej sekwencji (którą wyreżyserował Mario Bava) nurkowania Irene Miracle w znajdującym się pod wodą pomieszczeniu. I choć split Northaunt & Svartsinn "The Borrowed World" wypełniają dwie kompozycje zainspirowane post-apokaliptyczną powieścią Cormaca MacCarthy'ego "Droga" wizualizacje ze stylowego horroru Argento idealnie pasowały do zaprezentowanego "Ashes of the Late World" z rzeczonego splitu. W każdym razie występ Svartsinn wgniótł mnie w ziemię.

Kolejną niespodzianką była dla mnie austriacka formacja The Devil and the Universe, tym bardziej że wcześniej nie znałem nietuzinkowej muzyki (określanej mianem "goat wave") tria w maskach kozłów. Co prawda odziani w mnisie habity muzycy mieli na sobie maski jedynie na początku występu, ale ich koncert został niezwykle żywiołowo przyjęty. Mamy tutaj do czynienia z satanizmem i okultyzmem w oparach absurdu - oprócz satanicznych wizualizacji i scen z satanicznych horrorów ("Satan's Blood" Carlosa Puerto z 1977 roku, czyli naga kobieta prowadząca pewną parę do rozrysowanego na podłodze pentagramu) w wizualizacjach przewijały się humorystyczne akcenty z trzema postaciami w maskach kozłów. Jak dla mnie bomba, czego niestety nie da się powiedzieć o następnym koncercie Hiszpanów z Ô Paradis.

Obejrzałem może ze 20 minut koncertu Ô Paradis i wyszedłem znudzony zaczerpnąć świeżego powietrza. Ich eksperymentalny pop-folk wydawał mi się zbyt rozwleczony i delikatny. Może to nie była odpowiednia pora, aby około 23 prezentować takie eteryczne i przesycone wrażliwością dźwięki. W każdym razie sala koncertowa Nowej Gazowni podczas występu tria z Ô Paradis znacznie się przerzedziła. Ci co jednak zostali nagradzali zespół oklaskami.

Na zwieńczenie Wrotycza 2015 Nową Gazownią zawładnął Geoffroy D. z Dernière Volonté, któremu towarzyszył Andy Julia z Soror Dolorosa jako perkusista. Obaj muzycy dali wyborny i porywający koncert - czuło się płynącą ze sceny dzikość i energię. Dla rzeszy fanów przybyłych na miejsce Geoffroy D. zaprezentował następujące piosenki: "Au Travers Des Lauriers", "L'Ombre Des Reverberes" (utwór bisowany), "Corps Languissant", "Impossible", "A Jamais", "Toujours" i "Mon Meilleur Ennem", czyli generalnie materiał z dwóch ostatnich płyt Dernière Volonté. Piękny mariaż wojskowej perkusji, elektroniki oraz popowych melodii, a bębny Andy'ego Julia brzmiały po prostu nieziemsko.

Tym razem afterparty miało miejsce w poznańskiej Strefie B, ale zostałem na nim jedynie 45 minut. Wróciłem do domu około 3.30 w nocy.

piątek, 10 kwietnia 2015

Northern Plague, Lacrima i Negura Bunget w Bazylu, 7.04.2015 (fotorelacja)



















Trochę spóźniona fotorelacja, ale po pierwsze nie był to koncert moich marzeń (wybrałem się ponownie na Negurę Bunget z sentymentu, gdyż poznański gig Negury chyba jako pierwszy opisałem tutaj po założeniu Darker Than Black, Blacker Than Hate), po drugie ostatnio mam notoryczny problem z dostępem do sieci, a mój nowszy laptop nie nadaje się niestety do użytku. Pierwszego zespołu Grimegod parającego się 'emotional metalem' (cóż za bzdurna etykieta, no dobra gothic doom metalem) nie widziałem, bo wszedłem do Bazyla w momencie gdy Rumuni skończyli grać (w kapeli grają dwaj muzycy obecnego składu Negura Bunget). Dodam jeszcze, że (nie)zaskoczyły mnie kompletne pustki w Bazylu - najwyraźniej Northern Plague i Negura Bunget nie były magnesami przyciągającymi szerszą publiczność. Tak na oko przyszło może ze 30-40 osób. Frekwencja zatem bardzo słaba. Na stoisku z merchem kupiłem ostatni (dość kontrowersyjny) album Rumunów "Tau" (2015), wszystkie ich wcześniejsze albumy z "Om" na czele były sold-out.

Northern Plague z Białegostoku. W pewnym sensie ów młody zespół black death metalowy stał się dla wielu metalowców synonimem wtórnej pulpy, parcia na szkło oraz źródłem heheszków w sieci. Podobnie ma się sprawa z Nekromer i paroma innymi kapelami. Osobiście nic do Northern Plague nie mam, choć rzeczywiście ich muzyka trochę za bardzo przypomina mi Hate i Behemoth. Z ich debiutanckiego długograju "Manifest" (2014) słyszałem raptem ze dwa kawałki i mnie nie zachwyciły, ale też muzyka Northern Plague nie odrzuciła mnie od siebie. Jak chcą grać to niech grają, choć pod sceną moshowały zaledwie dwie osoby. W końcu są sprawni technicznie, głodni sukcesów i tłustych wykresów kołowych i znają się na skutecznym marketingu. Tylko czekać na międzynarodowy sukces.

Krakowskiej kapeli doom metalowej Lacrima (która zagrała po Northern Plague) nie znałem wcześniej, choć uwielbiam doom metal. Miłe zaskoczenie, bo muzyka całkiem fajna - nawiązująca brzmieniowo do wczesnej twórczości Paradise Lost, Anathemy czy My Dying Bride. Sporo doom metalowego miażdżenia, ale też bardziej energetyczne fragmenty i ciekawy śpiew wokalisty. Lacrima miesiąc wcześniej supportowali norweski progressive melodic death metalowy In Mourning, ale na tym gigu mnie zabrakło. Lacrima zagrała m.in. takie kawałki jak "I Shouldn't" czy "Almanach".

Rumuni z Negura Bunget zawładnęli sceną Bazyla około godziny 21.45. Ich ostatnia płyta "Tau" (2015) jest dość kontrowersyjna, a w sieci przeważają negatywne komentarze. Przesłuchałem ją do tej pory kilkakrotnie i jawi mi się ona jako całkiem znośna, choć daleko jej do wcześniejszych dokonań Negura Bunget. Odkąd Negru pozbył się starych i sprawdzonych muzyków ze składu kapeli (ci założyli świetny Dordeduh) na zespół spadła fala krytyki. Jednak po kilkurotnym zapoznaniu się z "Tau" stwierdzam, że to całkiem niezły album. Zróżnicowany, eklektyczny, z naciskiem na brzmienia neo-folkowe. Na pewno poleciały na żywo co najmniej ze trzy numery z poświęconego głębi rumuńskiej Natury "Tau": "Nametenie", "Tarim Vilhovnicesc" czy "La Hotaru Cu Cinci Culmi". Podobały mi się mocne, przeszywające black metalowe wokale Adriana Neagoe oraz wyraziste instrumentarium folkowe z którego Negura Bunget zresztą słynie. Teraz chciałbym zobaczyć jak się prezentuje Dordeduh na żywo.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Richard Preston "Strefa skażenia" - recenzja

Nieodparcie fascynuje mnie długa na 200 metrów jaskinia Kitum zlokalizowana na zboczu wygasłego wulkanu Elgon w Kenii. To jedyne miejsce na Ziemi do którego wchodzą słonie, by zlizywać sole ze skał. Jaskinia Kitum to także prawdopodobny rezerwuar wirusa Marburg (MHF), gdyż dwaj pacjenci zero zarazili się wirusem Marburg właśnie w niej - Marburg to bliski krewny osławionego wirusa gorączki krwotocznej Ebola. W roku 1980 dochodzi do pierwszej infekcji w jaskini Kitum, której ofiarą pada francuski inżynier-elektryk pracujący w fabryce cukru w Nzoia. Mężczyzna, który w "Strefie skażenia" nosi pseudonim Charles Monet umiera w szpitalu w Nairobi zainfekowany wirusem gorączki krwotocznej Marburg szczep MARV. Drugi przypadek: w roku 1987 w jaskini Kitum wirusem Marburg szczep RAVN (obecnie RAVV) zaraża się 15-letni chłopiec z Danii spędzający z rodzicami wakacje w Kenii (w książce nosi on pseudonim Peter Cardinal). W 2008 roku (co już nie zostało uwzględnione w książce) tym razem w ugandyjskiej jaskini Python infekcją MARV zaraża się 41-letnia obywatelka Holandii, która umiera w szpitalu w Leiden. Afrykańskie jaskinie potrafią być niebezpieczne - być może rezerwuarem wirusa są zamieszkujące w nich owocożerne nietoperze i ich sproszkowane guano. Do tej pory zwierzęcy wektor wirusa pozostaje nieznany.

Rzadko obecnie sięgam po powieści, ale best-sellerową "Strefę skażenia" ("The Hot Zone") Richarda Prestona z 1994 roku czyta się z zapartym tchem. W "Strefie skażenia" Preston opisuje historię lokalnych epidemii filowirusów Marburg i Ebola. Skupia się także na incydencie w Reston, stan Virginia z października 1989 roku w trakcie którego rozpoznano zmutowaną formę wirusa Ebola zwaną Reston (RESTV), groźną i zabójczą dla małp, niegroźną dla ludzi. RESTV zaczął się szerzyć wśród sprowadzonych z Filipin małp. Opowiedziana zostaje historia Dr. Nancy Jaax, która w laboratorium Level 4 Biosafety w Fort Detrick, Maryland bada śmiercionośny wirus Ebola. W finale książki Preston udaje się do jaskini Kitum w Kenii i ją zwiedza. Zachwalana przez Stephena Kinga "Strefa skażenia" była też krytykowana przez niektórych badaczy za nadawanie posmaku sensacji objawom infekcji wirusa Ebola (np. rozpuszczanie organów wewnętrznych). Mimo wszystko każdy kto interesuje się wirusologią i epidemiologią powinien sięgnąć po "The Hot Zone".

Richard Preston miał rację. Wirus Ebola powrócił ze zdwojoną siłą w grudniu 2013 roku - rozszerzona epidemia wybuchła w kilku krajach Afryki Zachodniej i trwa po dziś dzień największe krwawe żniwo zbierając w Liberii, Sierra Leone i Gwinei. Do 31 marca 2015 roku naliczono 10 477 zgonów spowodowanych infekcją wirusem Ebola, a co za tym idzie 25 263 przypadki zachorowań. Pacjentem zero okazał się 1-roczny chłopiec Emile Ouamouno z wioski Meliandou w Gwinei. W sierpniu 2014 roku osobna epidemia wirusa Ebola szczep Zair wybuchła w Kongo w wyniku której umarło 49 ludzi. Nic zatem dziwnego że thriller non-fiction Richarda Prestona został wznowiony właśnie teraz.

Andreas Lubitz: Piloci samobójcy

















Chciałem napisać o Andreasie Lubitzu i rozbiciu przez niego samolotu Germanwings Lot 9525 wcześniej (kiedy ta informacja była świeża i szokująca), ale brak dostępu do sieci mi to uniemożliwił. Urodzony 18 grudnia 1987 roku 27-letni Lubitz rozbił samolot 24 marca 2015 roku we francuskich Alpach popełniając tzw. samobójstwo rozszerzone i zabijając siebie i 144 pasażerów i 5 członków załogi. Przynajmniej w to nie powątpiewa francuska i niemiecka prokuratura. Airbus A320 lecący z Barcelony do Dusseldorfu rozbił się we francuskich Alpach 100 km od Nicei (w pobliżu komuny Prads-Haute-Bléone) 8 minut po utracie kontaktu z wieżą kontroli lotów. Miejsce rozbicia się samolotu to mierzący w najwyższym wierzchołku 2961 metrów masyw Massif des Trois-Évêchés, a konkretnie wschodnia strona szczytu Tête du Travers. Nikt nie ocalał, a samolot po uderzeniu rozbił się na niewielkie fragmenty (największy o rozmiarze samochodu). Wszyscy zginęli - głównie pasażerowie z Niemiec i Hiszpanii. 34-letni kapitan Patrick Sondenheimer wyszedł w trakcie lotu do toalety. Wówczas drugi pilot Andreas Lubitz zamknął się w kokpicie samolotu i zablokował drzwi. Patrick domagał się przez interkom aby go wpuścić, w końcu zaczął walić w drzwi, ale Andreas milczał. Ustawił autopilota na tryb obniżania się o 30 metrów i zmodyfikował jego ustawienia, aby Airbus przyśpieszył. Samolot uderzył w miejsce katastrofy z prędkością 700 km na godzinę. Na krótko przed uderzeniem pasażerowie zaczęli krzyczeć, co można usłyszeć w nagraniu z urządzenia kokpitu.

Cierpiący na depresję Andreas Lubitz celowo rozbił samolot popełniając samobójstwo rozszerzone albo dosadniej okrutny masowy mord. Analogie z wieloma przypadkami masowych morderstw zakończonych samobójstwem sprawcy nasuwają się same. Jaka w końcu jest różnica pomiędzy Lubitzem a mordercą, który na uniwersytecie strzela do studentów, po czym zanim zostanie złapany bądź zastrzelony przez organy ścigania strzela sobie w łeb. W tej jednak sytuacji pasażerowie i członkowie załogi byli kompletnie bezsilni. Nie dało się nic zrobić i to w tej sprawie jest najbardziej przerażające. Lubitz ukrywał przed pracodawcą to, że leczył się psychiatrycznie. Analiza jego tabletu wykazała, iż wpisywał w wyszukiwarce "sposoby na popełnienie samobójstwa" czy "zabezpieczenia drzwi kokpitu". Najwyraźniej planował rozbicie samolotu już od pewnego czasu. Nie działał pod wpływem impulsu jak 'typowy' samobójca. Kierowała nim agresja, gdyż samobójcy zazwyczaj chcą popełnić samobójstwo niezauważeni przez innych. Chciał zaistnieć w świadomości otoczenia jako samobójca/masowy morderca. Chciał zostać zapamiętany, co było przejawem osobowości narcystycznej. Być może kłopoty z płcią przeciwną przeważyły o podjęciu tej ostatecznej decyzji przez Lubitza. Był człowiekiem emocjonalnie wrażliwym, którzy nabrał przekonania utraty kontroli nad swoim życiem. Jednocześnie umiał się doskonale maskować. Rozbicie samolotu ze 149 osobami na pokładzie było jego manifestem. Zacząłem się zastanawiać czy wcześniej były przypadki celowego rozbicia samolotów przez pilotów jako akty samobójcze. Oto co znalazłem:

1) 26 września 1976 roku - Aeroflot, pilot startuje z lotniska Nowosybirsk-Severny i rozbija samolot o kompleks mieszkaniowy, w którym mieszkała jego eks-żona. Ginie 12 osób, w tym sprawca.
2) 5 stycznia 1977 roku - 23-letni pilot Colin Richard Forman rozbija samolot Beechcraft Baron o budynek Connair. Ginie 5 osób łącznie z pilotem-samobójcą, którego ostatni raport brzmi "Lepiej jest umrzeć z honorem niż żyć bez niego".
3) 22 sierpnia 1979 roku - 23-letni mechanik pracujący na lotnisku w Bogocie kradnie samolot Hawker Siddeley HS 748 i rozbija go na przedmieściach Bogoty. Giną 3 osoby oraz pilot.
4) 9 luty 1982 roku - Lot Japan Airlines 350, samolot Douglas DC-8 rozbija się przy lądowaniu na lotnisku Haneda w Tokio Bay. Kapitan Seiji Katagiri celowo rozbija samolot. 24 osoby giną ze 166 pasażerów i 8 członków załogi. Katagiri zostaje uratowany i poddany leczeniu psychiatrycznemu.
5) 15 września 1982 roku - Pilot lekkiego samolotu popełniając samobójstwo rozbija maszynę na lotnisku w mieście Bankston w Australii.
6) 13 lipca 1994 roku - Rosyjski inżynier lotnictwa kradnie samolot z bazy wojskowej Kubinka, okrąża lotnisko, po czym się rozbija.
7) 21 sierpnia 1994 roku - Lot Royal Air Marock 630 z Agadiru do Casablanki, celowe rozbicie samolotu ATR 42 po 10 minutach lotu w górach Atlas (Douar Izounine) przez 32-letniego pilota Younesa Khayata. Giną łącznie 44 osoby, w tym książę Kuwejtu i jego żona.
8) 19 grudnia 1997 roku - Lot SilkAir 185 z Dżakarty do Singapuru, samolot Boeing 737-300 rozbija się w rzece Musi (południowa Sumatra). Ginie 97 pasażerów i 7 członków załogi. Sugerowana, acz dyskusyjna przyczyna: samobójstwo kapitana samolotu.
9) 11 października 1999 roku - Chris Phatswe kradnie samolot ATR-42 i po czterech godzinach krążenia wokół lotniska w Gaborone w Botswanie rozbija go niszcząc trzy inne samoloty. Przed kraksą lotnisko zostaje ewakuowane.
10) 31 październik 1999 roku - Lot EgyptAir 990 z Los Angeles do Kairu - 36-letni pierwszy oficer Adel Anwar po wyjściu kapitana z kokpitu rozbija samolot Boeing 767 o wody Atlantyku powtarzając kilkakrotnie "Polegam na Bogu". Ginie 217 osób na pokładzie.
11) 5 stycznia 2002 roku - 15-letni nastolatek Charles J. Bishop kradnie samolot Cessna 172 i rozbija go o budynek Bank of America w Tampa na Florydzie. Chłopaka zainspirował do działania Osama Bin Laden i 11 września 2001 roku.
12) 18 kwietnia 2002 roku - 65-letni Luigi Fasulo pilotujący samolot Rockwell Commander 112 uderza w wieżę Pirelli w Mediolanie. Giną pilot i dwaj prawnicy w budynku, rannych zostaje 30-40 osób. Prawdopodobna przyczyna: spektakularne samobójstwo pilota.
13) 18 luty 2010 roku - Andrew Joseph Stack III pilotujący lekki samolot Piper Dakota celowo rozbija maszynę o budynek I biura Echelon w Austin w Teksasie. Giną pilot oraz 68-letni menadżer Vernon Hunter.
14) 29 listopada 2013 roku - Lot LAM Mozambique Airlines 470 z Maputo w Mozambiku - samolot Embraer 190 rozbija się w Parku Narodowym Bwabwata w Namibii. Pilot zmienia ustawienia autopilota i celowo rozbija samolot. Ginie 27 pasażerów i 6 członków załogi.
15) 8 marca 2014 roku - Lot Malaysia Airlines 370 z Kuala Lumpur do Pekinu. Samobójstwo rozszerzone pilota Boeinga 777 to jedna z możliwości, których nie należy bagatelizować. Wraku do tej pory nie odnaleziono, podobnie czarnych skrzynek.

Oto do czego prowadzi obniżony poziom serotoniny i oksytocyny.