poniedziałek, 7 marca 2016

Sarkom, The Stone i Isvind w Bazylu, 6 marca 2016 roku (fotorelacja)



















Skandynawski black metal cieszy się szczególną estymą wśród fanów ciężkich brzmień. Nie od dziś wiadomo że Szwecja i zwłaszcza Norwegia bluźnierczym black metalem stoją. Oczywiście mamy wśród tych kapel zespoły uchodzące za pierwszoligowe (np. Mayhem, Gorgoroth, Dark Funeral, Marduk czy Watain), ale owym kapelom depcze po plecach prężnie rozwijająca się druga liga - kapele mniej znane, które nie gromadzą na koncertach setek fanów i nadal tkwią dość mocno zakotwiczone w podziemiu. Sarkom, a szczególnie Isvind wpisują się doskonale w drugą ligę. Aż dziw bierze że Isvind nie odniósł większego sukcesu, gdyż muzycy tej kapeli tworzą świetny lodowaty skandynawski black metal. Gdy dowiedziałem się że trzy mniej znane black metalowe hordy nawiedzą Poznań stwierdziłem że trzeba wybrać się na ten koncert, aby dać się ponieść muzyce. Cena biletu 20 zł też była zachęcająca.

Tym razem koncert rozpoczął się zadziwiająco punktualnie. Ba, spóźniłem się z powodu ucieczki autobusu na gig Sarkom (ominęły mnie góra 1-2 kawałki). Istniejący od 2002 roku Sarkom z Oslo gra prawdziwy Norsk black metal. Jedynym członkiem, który założył Sarkom i nadal w nim uczestniczy jest wokalista Erik Unsgaard. Black metal Sarkom jest dość zróżnicowany: obok wolniejszych i miażdżących numerów mamy szybkie i bezlitosne strzały. To po prostu prosta black metalowa rzeź, w której nie ma miejsca na udziwnienia i awangardowe chwyty. Liczy się za to prowokacja i bluźnierstwo. Gig krótki i intensywny, który przypadł mi do gustu. Zagrali m.in. "Bloodstains on the Horns" z debiutu "Aggravation of Mind" (2006) (chyba na bis) oraz "Inside a Haunted Chapel" z ostatniego długograja "Doomsday Elite" (2013).

Serbów z Belgradu The Stone nie znałem wcześniej, a tu okazuje się że kapela tuła się po podziemiu już od 1996 roku i ma na koncie kilka albumów (ostatni "Nekroza" z 2014 roku). Osobiście nie jestem ogarnąć ile tych kapel black metalowych jest - black metal (wszelkie jego odmiany i kombinacje) od lat pozostaje najchętniej granym stylem muzycznym, jeśli chodzi o ciężkie granie. Całości gigu The Stone nie widziałem, gdyż mniej więcej w połowie koncertu udałem się na stoisko merchu, po piwo i usiadłem, by pogadać z kumpelą. Oczywiście The Stone nie grają nic oryginalnego, ot, poprawny black metal w norweskim stylu z ciekawymi melodyjnymi riffami i dość nietuzinkowym klimatem. Przez pryzmat rodzimej Mgły zwróciłem szczególną uwagę na zasłoniętego czarnym materiałem wokalistę The Stone. No i, rzecz jasna, na szubieniczne sznury.

Norwedzy z Isvind istnieją od 1992 roku, można ich zatem uznać za weteranów skandynawskiego black metalu. W 1996 roku wydali album "Dark Waters Stir" będący mini-arcydziełem atmosferycznego black metalu, a potem na pewien czas słuch o nich zaginął. Koncert zaczęli punktualnie i skończyli bez bisu po jakoś po 50-55 minutach grania. Ich szybki i bezlitosny black metal zabrzmiał wczoraj świeżo i energetycznie. Niczym podmuch Lodowatego Wiatru. Nie spodziewałem się że wokalista Isvind Goblin jest tak niziutki, ale trzeba przyznać że ma piekło w gardle. Oprócz solidnej dawki agresji w muzyce Isvind odnajdziemy sporo skandynawskiej melancholii, co mi bardzo odpowiada. Isvind to kwintesencja chłoszczącego ciało mrozu i niekończącego się ośnieżonego lasu. Wskazane jest słuchać ich hipotermicznego black metalu zimą. Niezbyt tłumnie zgromadzonej w Bazylu publice koncert Isvind się podobał, czego dowodem było skandowanie nazwy kapeli i prośba o bis, który jednak nie nastąpił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz